Kilka miesięcy temu przykominku.com objęło patronatem konkurs na opowiadanie organizowany przez Qfant pod nazwą Horyzonty wyobraźni. Wbrew pozorom okazało się, że jednak są jeszcze w tym kraju osoby, którym pisać się chce. A czy piszą dobrze? Książka pod naszym patronatem jest szansą, by się o tym przekonać.
Od razu przyznam, że nie czytałam polskiego tłumaczenia tej książki i recenzję opieram na oryginale – Three Men On The Bummel. Dopiero po lekturze zajrzałam do Internetu i odkryłam, że jest dostępne polskie wydanie – ale dopiero od 2006 roku. Pierwsza część przygód Jerome’a, Harrisa i Jerzego jest znana znacznie lepiej, ale przyznam, że drugą wcale nie czuję się rozczarowana – wręcz przeciwnie,
w trakcie lektury też bawiłam się doskonale.
Czytelnicy, którzy mieli już okazję spotkać się z Tsatsikim, z zainteresowaniem sięgną po drugą część jego przygód. Nie tylko po to, by przyjemnie spędzić wieczór, lub, jak kto woli, wieczory z książką, czytając razem z dzieckiem i nie tylko po to, by dowiedzieć się, iż można mieć dwóch tatusiów. Tsatsiki i tata... to kolejna część przygód tego samego, małego, chłopca, którego pomysły są wciąż tak samo zaskakujące i świeże, jak w pierwszej części. Myli się jednak ten, kto w trakcie lektury choć przez moment pomyśli sobie, że zakończenie jest oczywiste … - to tylko pozory.
Każdemu, kto pyta o Pratchetta i jego książki zawsze odpowiadam – albo się je kocha, albo ich się nie rozumie. Jednym i drugim zalecam czytanie cyklu Świata Dysku w kolejności chronologicznej dzięki temu mają bowiem szansę zauważyć jak zmieniał się i doskonalił styl Terrego Pratchetta.
Dawno nic nie sprawiło mi takiej frajdy jak odkrycie, że, nagrywane późną nocą w dawnych czasach VHS, filmy o niejakim Richardzie Sharpe – brytyjskim, plugawym, aczkolwiek honorowym żołdaku z okresu wojen napoleońskich - mają swe korzenie w serii książek.
Chamfort jest dla mnie kłopotem. Czytam tę książkę już bardzo długo i nie bardzo chcę przestać. Owszem – można ją przeczytać w jeden weekend. Tylko... po co? Chyba nie będzie dużym nadużyciem, jeśli powiem, że Chamfort to książka z osobowością. I jest mi niesamowicie niezręcznie – poznaję Chamforta na podstawie tych anegdot i nie do konca wiem, co o nim powiedzieć, ale jestem pewien, że Chamfort nie miałby tego problemu...
Za namową koleżanki postanowiłam odnaleźć książki, które kojarzą mi się z czasami szkolnymi, książki, do których warto byłoby powrócić. W domowej biblioteczce natrafiłam na Sposób na Alcybiadesa Edmunda Niziurskiego. Pierwszy raz czytałam ją, będąc uczennicą szkoły podstawowej. Ponownie sięgnęłam po nią w szkole średniej. Pomyślałam, że przyszedł czas przeczytać ją jako osoba, która jest już na półmetku swojej edukacji. Czym mnie urzekła ta książka i Dlaczego warto ją przeczytać? Czy warto zachęcić do jej czytania innych? Posłuchajcie.
Otrzymałem tę książkę razem z promocyjną zakładką, na której wydawca zapisał hasło: „Kukiełki to władza, legendy to przyszłość...” - Uszy wyobraźni natychmiast podsunęły mi dźwięki zagrane przez Metallicę i wydawało mi się nawet, że postaci na okładce zaczęły tańczyć. Opowieść się zaczęła...
Już pierwsze strony tej książki przypomniały mi pewien bardzo popularny serial i hasło z plakatu I want to believe. Słowa, które wydawały się stanowić motto Archiwum X można z całą pewnością zastosować również i do tej książki. Lektura jest przede wszystkim rozrywkowa i pod wieloma względami bardzo ciekawa, a kto wie... może gdzieś tam leży również „cała prawda”.
Kiedy świat próbuje mnie przytłoczyć i klęska nadciąga za klęską, zawsze sięgam po jakąś żelazną pozycję, która stawia mnie na nogi i wyposaża w kolejną dawkę optymizmu. Tym razem padło na Trzech panów w łódce. Jak zwykle, panowie Jerome, Harris i Jerzy okazali się niezawodni.