Moja droga do tej książki była chyba równie długa, jak sama podróż Marco Polo. W odróznieniu jednak do podróżnika, ja bardziej przypominałem sójkę. Za każdym razem, kiedy próbowałem się zabrać do lektury, pojawiała się inna, na pierwszy rzut oka ciekawsza. Poza tym wydawało mi się, że wiem o tej historii wystarczająco dużo, więc nie potrzebowałem poszerzać swojej wiedzy, aż tak nagle. Oczywiście byłem w błędzie.
Z nieukrywaną przyjemnością coraz częściej sięgam po książki autorów o słowiańsko brzmiących nazwiskach. Może dlatego, że czuję, jakby opowiadane przez nich historie były mi bliższe, bardziej wiarygodne, a może po prostu dlatego, że są dobrymi pisarzami. Książka Korund i salamandra - choć na półce spędziła u mnie raczej dłuższą chwilę – okazała się następnym smacznym daniem w literackim, fantastycznym menu.
Świat się popsuł. Cała historia ludzkości popłynęła niewłaściwą nogawką. Pytanie tylko kogo to zainteresuje na tyle, by chciał przywracać właściwy bieg wydarzeń. Najbardziej samodzielna i niezrozumiała zabawka magów z Niewidocznego Uniwersytetu znowu sprawia kłopoty.
Na początku myślałem, że to tylko moje wrażenie, ale kiedy pochwaliłem się znajomemu książką Marcowe fiołki pierwsze o co mnie zapytał, to czy to jakaś nieznana książka Agathy Christie. Teoretycznie już samo takie skojarzenie powinno być wystarczającym „poleceniem”.
Nie była to jednak Christie, ale mimo to książka wciąż kusiła.
Pamiętam z dzieciństwa program telewizyjny, w którym Tony Halik i Elżbieta Dzikowska, przepysznie opowiadali o swoich podróżach w najbardziej egzotyczne zakątki kuli ziemskiej. Dokładając do tego aromatyczny tytuł: Pieprz i Wanilia i zdecydowane osobowości obu prowadzących uzyskałem wzorzec, z którym porównywałem wszystkie oglądane później programy podróżnicze. Wzorzec, jak się łatwo domyślić pozostał niedościgniony, ja zaś dodatkowo nabawiłem się silnie uzależniającej i dożywotniej chyba miłości do książek podróżniczych.
Gdy czytam biografie muzyka, czy artysty innego rodzaju, zawsze szukam smaczków, o których oficjalnie nie wspomina się zbyt często. Staram się jednak odnaleźć również informacje na temat szczególnie znanych, lub interesujących mnie utworów. Realizacja tego zadania jest szczególnie przyjemna, gdy mam do czynienia z autobiografią. Jak daleko artysta posunie się w szczerości.
Książka, czy tego chcę, czy nie, jest również towarem. Jak to często bywa z towarami – dużą rolę odgrywa tu marketing i dobre nagłośnienie. Złowrogi sześcian trafił do Kominka razem z hasłem - „polski Paolini” - autorka ma bowiem tylko 15 lat. Na szczęście hasło to nie miało najmniejszego wpływu na przyjemność czerpaną z lektury.
Wartka i trzymająca w napięciu akcja, wyraziste postaci, odrobina suspensu i oczywiście przestępstwo. Czego więcej chcieć od kryminału w pogodny sobotni poranek.
Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać, po takim tytule. Założyłem jednak, że podobnie, jak do napisania autobiografii trzeba mieć już jakieś znaczące dokonania, tak i do parafrazowania dzieł mistrzowskich należy mieć coś naprawdę mocnego do powiedzenia.
Założenie to nie ma, oczywiście, zastosowania do powszechnie parafrazującego różnych mistrzów działu kinematografii, popularnie określanego, jako tanie porno.
Trzy nazwiska, trzy historie, trzy charaktery. Jeden problem – kwestia społecznej akceptacji. Kazimierz Brandys opisał w swojej książce trzy kontrowersyjne postaci, których życia pełne były barwnych, choć często bulwersujących epizodów.